Poznawszy już wcześniej Michała, po miłym tête-à-tête, udałam się na ostatni tego dnia seans w saunie góralskiej, a poprowadzony właśnie przez niego. Kilka seansów odbyłam sama lub z innymi współsaunowiczami. Wypoczywałam także w Lakonium (o tym miejscu więcej w rekomendacji) oraz zrobiłam sobie swój własny peeling w łaźni parowej.
Sauny suche wywarły na mnie spore wrażenie, aczkolwiek pięknie zaprojektowana na zewnątrz chatka z witrażami w stylu ludowym ujęła mnie smakiem i estetyką (o saunie zewnętrznej także w kolejnym wpisie)
W Łozpolonej Marynie ponownie, bo o niej to mowa, w tzw.góralskiej saunie sama się wygrzałam na próbę (110 stopni)
Cudowny jej zapach (nie wiem jak go definiować...zapach drewna ?) zaraz zatrzymał mnie przy wejściu. Również chęć wypróbowania ławy ciosanej jak zydel. Trudno było mi się tam usadowić, aby znaleźć na tej bocznej ławie wygodne miejsce na żebra czy pupę. Wygodnickim Paniom jak ja, leżeć na niej nie polecam.
A u Łozpolonej Maryny Michał zamachał. Klasycznie zakręcił ręcznikiem, ubrany w hammam i bynajmniej nie z góralskim przytupem. Nie zadudniło głosem pięknej góralskiej przyśpiewki, ani skrzypki nie wdarły się do chatki. Łagodny wiatr raczej dotarł do mej twarzy i na początku przyznać muszę było mi nawet chłodno. Michał użył zapachu kosodrzewu, a włączył piękną muzykę instrumentalną z dźwiękami natury. Siedząc na drugiej ławie w pozycji lotosu zrobiło mi się nad wyraz bardzo błogo.
Z tej błogości wytrąciło mnie drugie polanie, kiedy to fala gorąca zmiotła mnie jak tornado na dolną półkę. W międzyczasie poczęstowano nas peelingiem z mango (ponownie zafundowałam sobie już delikatniejsze zdarcie naskórka).
Potem było już tylko goręcej. Zasłoniłam się drugim ręcznikiem jak burką. Tak dotrwałam, bynajmniej nie w torturach, gdyż siedziałam u samego wejścia.
Taka to była pora na dobranoc. Dobranoc tak relaksujące, że aż na końcu palące… Sprawiło, że wlokłam się do hotelu dwa razy dłużej. Padał cudowny śniego, zrobiło się bajecznie biało i trzeba było przedzierać się przez zaspy...
Faktycznie kiedy dotarłam, momentalnie zapadłam w zimowy seans. Było mi "yellow & mellow" jakby powiedzieli Anglosasi.
Dziękuję Michale.
Tej przepięknej, bukovińskiej dobranocki, zapachów Łozpolonej Maryny bez ceremoniału i z ceremoniałem nie zapomnę.
Do zobaczenia, mam nadzieję niebawem. Zakochałam się w tej części Podhala.
Powroty zawsze bywają i słodkie i nostalgiczne. Pozdrawiam ciepło, ale jak to po saunowemu to– gorąco , żarko pozdrawiam.
Bukovina Spa 19/04/2017
copyrights@Banitka
Autor : Xenia
"Mała, miej oczy szeroko otwarte"
Wiatam,
OdpowiedzUsuńPewien komentarz na naszym portalu dał mi trochę do myślenia - ocenianie seansów w odwiedzanym saunarium w rankingu od 1-10. Nie przeszłoby mi to na myśl piszać o seansie. Michała nie mam do kogo porównać, ponadto nie były to zawody i powód zamieszczenia wpisu. Post to moje wrażenie. W saunariach nie bywam ze względu na ranking ceremonii - tak bywa się na jakiś mistrzostwach czy nocach saunowych mistrzów.
Pozdrawiam.